Run Race Team



I PZU Gdańsk Maraton – bieganie to nie wszystko…

Share
Nasz starter prawie gotów już, w cieśninach nie ma kry,
 na kei piękne panny stoją w oczach błyszczą łzy.
 Przejęty spiker wznosi głos, zaklina przez mikrofon dzień.
 Ruszajmy więc! Gdzie słońca blask nie mąci nocy cień!
 A więc krzyczą: ho, odwagę w sercu miej,
 maratonu szkwały groźne są lecz pokonamy je.
 No i dmucha tu i dmucha tam, posępnych chmur już stado wkrąg.
 Harpuny, wiosła, liny brać – ciągaj brachu ciąg…
 A więc krzyczą: ho, odwagę w sercu miej...”

 

50 sekund z ostatniego rezultatu królewskiego dystansu. Tyle chciałem „wyrwać” Neptunowi w organizowanym po raz pierwszy w jego mieście na wiosnę maratonie. Trzy tygodnie po ukończonym na tym samym dystansie biegu w Warszawie. Pytania o sens i powodzenie takiej misji proszę odłożyć na bok. To nie dla zawodowców. Dla amatorów – turystów: one way ticket. Dołożyłem – w ramach przygotowań – jedną „30” w spokojnym, narastającym tempie. Bo coś mi ciągle każe biec. Musiałem spróbować. Urwałem ponad 2 minuty. Wyeliminowałem błędy z III edycji Warsaw Orlen Marathon. Tym samym zrealizowałem cel, jaki w tym roku na tym dystansie sobie wyznaczyłem. Organizatorowi – firmie PZU – należą się duże brawa za profesjonalizm w przygotowaniu tej imprezy. Był to mój 6 maraton. Drugi, na którym oprócz kubka z wodą mogłem dostać również półlitrową butelkę. Pierwszy raz z tym zjawiskiem spotkałem się podczas maratonu lubelskiego w 2013 r. Rozwiązanie to minimalizuje ryzyko odwodnienia oraz wzmacnia poczucie pewności zawodników.
W moim przypadku przełożyło się to – przy zachowaniu koncentracji i dyscypliny tempa biegu – na „włączenie dopalaczy” przed ostatnim wymagającym podbiegiem po 30 km. Wtedy właśnie ruszyłem. Zostawiłem pacemakerów na 3.15’, za plecami których biegłem od samego początku. Szybciej niż w Warszawie, ale równym tempem. Po 4’37’’ na km do półmetka. Następie po 4’35’’ do 30 km. Tak. Skorzystałem bardzo z ich pomocy. Trochę szkoda, że Orlen przy ich doborze  – jak na razie – nie ma większego szczęścia. Prowadzili z głową pomimo, że nie sprostali postawionemu zadaniu. Zabrakło im 36 sekund. Przegrali na ostatnich 4 km z wiatrem. Bo to wicher był tam… Siergiej z Wiązownej to jego ubogi i daleki krewny. Ale nie zawsze tak było. Wcześniej chłodził i nawet trochę pomagał. Profil trasy (poniżej) – przekonał mnie do startu. Ostatnie 10 km pomknąłem w tempie 4’32’’ na km, a finiszowe 2 km – pomimo niemalże urywających głowę podmuchów – w tempie 4’25’’ (9’44’’). Powróciły wspomnienia z II edycji Warsaw Orlen Marathon. Wtedy też tak gnałem. Wtedy również, jak i tu, tylko jedna osoba zdołała mnie wyprzedzić. To ja wyprzedzałem. 3 żele SIS, 0,7 l rozcieńczonego napoju izotonicznego (trzymałem go w dłoni do 12 km), woda w butelkach, plus kilka kawałków bananów. Wystarczający i skuteczny prowiant. Cukier z kawą przed startem. Lekkie śniadanie po 6.00. Wiatr od morza. I kolejny negative split bo pociąg czeka. Tak…bieganie to nie wszystko, ale wszystko bez biegania jest niczym.   

PS. Jeśli propozycja Grzegorza jest nadal aktualna to chętnie skorzystam. Pozwalam sobie równocześnie skorygować zredagowaną formułę zaproszenia na otwartą. Dla wszystkich. Czas i miejsce do uzgodnienia. 

 

.